Bez przesady można napisać, że Inowrocław ma muzyka światowego formatu. Maciej Meller gra od kilku tygodni w super grupie Riverside, która jest polskim, muzycznym „towarem” eksportowym. Okoliczności jego przyjścia do grupy są smutne, bo zastąpił zmarłego nagle ponad rok temu Piotra Grudzińskiego. Fani od razu zaakceptowali jednak „nowego” i znakomity gitarzysta rusza w trasę. Biletów na kilkanaście koncertów w Polsce nie ma od dawna. Ale czeka go też 20 występów na zachodzie – w Niemczech, Szwajcarii, Francji, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i Holandii.
To zresztą bardzo udany rok dla gitarzysty, bowiem album „Breaking Habits” projektu, w którym uczestniczy, czyli tria Meller, Gołyźniak, Duda otrzymał tytuł Debiutu Roku w plebiscycie prestiżowego magazynu „Teraz Rock”. O tym wszystkim opowiada on w specjalnym wywiadzie dla „Naszego Miasta”.
Twoje nazwisko przewijało się wśród potencjalnych następców Grudzińskiego niemal od początku. Kiedy jednak było to pewne?
Czas zaraz po śmierci Piotra nie był odpowiednim momentem do planowania zastępstwa. Zespół ogłosił decyzję o zaprzestaniu działalności koncertowej do końca 2016 roku, a temat mojej osoby pojawił się stosunkowo późno, bo chyba jesienią. Otrzymałem wtedy pytanie, czy chciałbym wziąć udział w pierwszym koncercie Riverside po tej przerwie.
Jaka była pierwsza reakcja?
Oczywiście, od razu byłem chętny bo wiadomo jakim szacunkiem darzę ten zespół, a Mariusz Duda jest moim przyjacielem. Nie było się nad czym zastanawiać. Następnie, powiem szczerze, trochę się wkręciłem w tę muzykę, a wtedy pojawiły się propozycje, czy może bym pojechał z nimi w trasę po Polsce i za granicę.
Wiele prób musieliście odbyć przed tym pierwszym koncertem?
I tak, i nie. Zespół, który przez 15 lat występował w tym samym składzie, a następnie miał rok przerwy i pojawia się w nim nowy człowiek, potrzebuje sporo czasu, żeby się zgrać. No i graliśmy tylko próby, a poligonem doświadczalnym są jednak koncerty. To one pokazują, jak zespół funkcjonuje i jak wszystko działa.
Wreszcie nadszedł czas pierwszych koncertów. Był stres?
Powiem szczerze, że gdzieś tam czułem, że to ciśnienie jest, natomiast tak naprawdę chodziłem z tym od listopada i to rosło. Coraz częściej wyobrażałem sobie, jak to może być. Na próbach wspólne granie wychodziło nam fajnie, więc od strony muzycznej nie obawiałem się. Natomiast zastanawiałem się, jaka będzie reakcja ludzi, czy fani Riverside mnie zaakceptują. Pół godziny przed koncertem miałem apogeum stresu, ale z momentem wyjścia na scenę wszystko odpłynęło, zostawiłem to za sobą i wyszedłem zagrać najlepiej jak potrafię.
Jaka była reakcja pozostałych członków zespołu po tych dwóch pierwszych koncertach?
Nie trzeba było zbyt wielu słów. Uściskaliśmy się i podziękowaliśmy sobie, że tak fajnie nam poszło, o ile można mówić o tej smutnej rocznicy, że była fajna. Ale zespół chce już to za sobą zostawić, chce pójść naprzód. Zagraliśmy te koncerty i wszyscy poczuli ulgę – że to działa, że już można iść dalej.
Czy wejście z zewnątrz do paczki grających ze sobą kilkanaście lat kumpli jest łatwe? Mimo, że to granie, to jednak dużą rolę odgrywają kwestie mentalne.
To było trudne tym bardziej, że to nie była decyzja chłopaków, że zmieniają gitarzystę. To była bolesna strata zarówno dla muzyków jak i ekipy technicznej, bo Riverside funkcjonuje jak rodzina. Teraz, kiedy jestem bliżej zespołu wspaniale się to odczuwa. Fani stoją murem za zespołem. Przez rok cierpliwie czekali, nie popędzali, nie poganiali, trzymali kciuki i stawili się tłumnie na koncertach. To jedna, wielka rodzina. Więc moje pojawienie się musiało być trudne, pewnie nie tylko dla mnie, ale też dla nich. Na próbach, w miejscu Piotrka, stał teraz w sumie obcy koleś. Podobnie na koncertach. Sam też czułem się dziwnie, bo wiedziałem, że koncentruje się na mnie duża uwaga. Ale myślę, że póki co fajnie się zgraliśmy, także w tych elementach pozamuzycznych. Kiedy pojedziemy w trasę, zbierzemy nowe doświadczenia i zobaczmy, jak nam będzie razem.
Czy podczas tych wielu prób przed pierwszym koncertami tylko odtwarzaliście stare kompozycje, czy też pojawiały się zalążki nowych?
Nic nowego się nie pojawiało. Materiał był dla mnie trudny, choć to jest granie bliskie mojemu sercu i świetnie zaaranżowane. Musiałem opanować dużo niuansów, na które chłopacy zwracali uwagę i które pomogli mi ogarnąć, począwszy od spraw aranżacyjnych, po kwestie typowo techniczne, brzmienie, użycie określonych efektów w określony sposób. To była ciężka robota, musiałem się sporo napracować, aby wyjść na scenę ze spokojem i przekonaniem, że wiem, jak to zagrać.
Pomagasz także przy organizacji festiwalu Ino Rock. Jaka to będzie edycja?
Jubileuszowa, dziesiąta, więc będzie ciekawie i różnorodnie. Festiwal zawsze starał się być skupiskiem prog-rockowych dźwięków, ale też zawsze starliśmy się w tym wachlarzu przemieszać, tak jak było choćby z Lacrimosą w ubiegłym roku. No i będzie oczywiście zespół ze Skandynawii, bo to fajna scena i cieszę się, zawsze ktoś stamtąd przyjeżdża.
Swego czasu były pogłoski o tym, że na chwilę chce zacząć grać znowu Quidam…
Nie będzie jakąś wielką tajemnicą, jeśli powiem, że w zeszłym roku była dwudziesta rocznica wydania naszej pierwszej płyty i chcieliśmy wystąpić w starym składzie, tym z pierwszej płyty, z Emilią Derkowską, obecnie Nazaruk, Ewą Smarzyńską, Zbyszkiem Florkiem, Radkiem Schollem, Rafałem Jermakowem i mną. Chcieliśmy wystąpić w starym składzie i odegrać tamtą płytę w całości na festiwalu, a organizator Piotr Kosiński bardzo nas wspierał. Zagraliśmy nawet parę prób, wychodziło to fajnie, ale Emilia się wycofała i cała operacja straciła wtedy sens.
Quidam to już zdecydowanie zamknięty rozdział?
Dla mnie tak. Skupiam się na nowych wyzwaniach. Zresztą już od początku, kiedy podjąłem decyzję o rezygnacji z grania w Quidam wiedziałem i deklarowałem, że będę w tej czy innej formie dalej działał, ale z innymi muzykami. Chciałem popracować z kimś innym, nauczyć się czegoś nowego.
No i stąd wzięło się to nowe trio, które krajowi fani przyjęli przyjaźnie?
Powiedziałbym nawet, że bardzo przyjaźnie. Pracowaliśmy nad płytą Meller Gołyźniak Duda dość długo, bo wszystko było rozwleczone w czasie ze względy na obowiązki koncertowe Mariusza Dudy, który gra w Riverside i nagrywa z Lunatic Soul, a także Maćka, który na stałe gra z Sorry Boys i Natalią Nykiel. Kto wie, czy ta nasza współpraca w trio nie zaważyła na późniejszej propozycji grania z Riverside. Na jesieni chcielibyśmy zagrać w tym trio koncerty i już dziś zapraszam wszystkich na Ino Rock, bo tam właśnie wystąpimy.
Ale najpierw czeka Ciebie trasa z Riverside, a to kilkadziesiąt koncertów. Pewnie trzeba byłoby wytłumaczyć, że taka trasa muzyka rockowego to nie jedna wielka impreza…
To będą koncerty w Polsce i różnych europejskich miastach, a odległości między nimi wynoszą często kilkaset kilometrów. No ale to jest „sól” muzykowania i wszyscy to uwielbiamy. Zespół zainwestował w specjalny autobus „nightliner”, w którym są normalne łóżka i to będzie przez miesiąc nasz dom. Riverside to grupa ludzi, która wie, po co się spotyka i idzie wytyczoną przez siebie drogą. Chłopacy przez 15 lat ciężko pracowali na to, co mają teraz. Będzie to długa rozłąka z rodziną, ciężka praca, ale myślę, że satysfakcja to zrekompensuje. Poza tym samo granie koncertów to wielka przyjemność i wielką frajdą jest znaleźć się w grupie ludzi, która tworzy coś świetnego i dobrze się ze sobą czuje.